Ścieżka dźwiękowa

wtorek, 29 września 2015

Rozdział 2 (część 1)

Mroczki przed oczami Garetha tańczyły, nie dając mu nic zobaczyć. Jego umysł również był jakby przyćmiony, lecz on poruszał się. Szedł przed siebie. Ktoś jednak prowadził go, trzymając za prawe ramię. Domyślał się, kim jest ta osoba. Ba, nie trudno zgadnąć. Pamiętał wszystko, lecz nie mógł teraz nic zrobić. Po prostu szedł. Gareth chciał zapytać się jej, gdzie go prowadzi. Dlaczego, kiedy czuł, że otwiera usta, nie potrafił nic powiedzieć? „Alice!” krzyczał w myślach, mając ślepą nadzieję, że dziewczyna jakimś cudem go usłyszy.
W końcu zaczął odzyskiwać wzrok. Miejsce, w którym się znalazł, nie przypominało mu spokojnego miasta. Wyczuwał coś innego, tajemniczego.
- Co to jest? Gdzie ja..? - zakrztusił się. Niespodziewanie w jego gardle pojawiła się woda. Nie wiedział jak, co było najgorsze. Szybko pozbył się substancji, wypluwając ją. Alice spojrzała na niego karcąco.
- Cholera, Mary mnie zabije... - wyszeptała. - Uspokój się, Gareth. Nic ci nie jest, będziesz żyć. - dodała. Westchnęła, po czym ponownie chwyciła go za ramię i zaczęła ciągnąć w kierunku jakiegoś muru.
- Wyjaśnisz mi to w końcu?! - chłopak nie zamierzał dać jej tej satysfakcji. Już całkiem przytomny odepchnął ją. Przeraził się jednak, kiedy Alice ponownie na niego spojrzała. Jej ciemne oczy emanowały czymś przerażającym. Strach sparaliżował Garetha. Poczuł pustkę, jednocześnie jego ciało wydawało się cięższe. W tym momencie poważnie się wystraszył. Cofnął się o kilka kroków, lecz dziewczyna nie pozwoliła mu odejść od niej dalej niż na kilka metrów.
- Ty to na poważnie nic nie wiesz? - zapytała go. Gareth mocno się zdziwił, gdyż teraz ten dziwny strach, ta bojaźń, to przytłaczające uczucie... zniknęło. Wszystko prysło, jak bańka mydlana. Zmierzył wzrokiem Alice, która nawet na niego już nie patrzyła. Przełknął głośno ślinę, nie spuszczając oczu z dziewczyny. Białe pasemko jakby zaświeciło wśród jej czarnych włosów, kiedy zawiał lekki wiatr.
Tak bardzo ją przypomina...
- Alesia? - zmarszczył czoło. Promyczek nadziei, który zapalił się w jego sercu, zrobił się większy. Pamiętał, jak kilka lat temu błagał, żeby się okazało, iż jego ukochana siostra żyje.
Dziewczyna podniosła rękę i pacnęła się w czoło. „Pomyliłem się?”
- Przestaniesz mnie tak nazywać? Ostatnio też tak na mnie wołałeś... Nazywam się Alice. Alice Phantomhive! - powiedziała. Gareth westchnął. Mógł się tego spodziewać, w końcu oczy Alesii były niebieskie. Ale gdyby nie ta jedna różnica, to byłyby niemal identyczne.
Jednak Cross dopiero teraz zrozumiał.
- Ostatnio? - spytał. - Dzisiaj spotkałem cię pierwszy raz – dodał. Ta sytuacja wymykała się spod kontroli. Rozejrzał się po okolicy w obawie, że za rogiem czai się ten dziwny potwór z jego snu.
- Ten ostatni raz był wczoraj – rzekła Alice. Nagle uśmiechnęła się szyderczo. - A więc oni cię ukrywali.
Gareth pogubił się już całkiem. Wczoraj? Wczoraj... wczoraj...
- Co się wczoraj wydarzyło? - kolejne pytanie wydobyło się z jego ust przyduszonym tonem. Nie pamiętał. Wiedział tylko, że dzisiaj obudził się, jak gdyby nigdy nic.
- Dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodź. – wyciągnęła do niego rękę. Niepewnie ją chwycił. Alice ciągle unikała kontaktu wzrokowego, a w głowie Garetha nie przestawały narastać pytania. Co się dzieje? Czemu nic nie pamięta? Ale co ważniejsze, co to było za uczucie strachu? Kiedy tylko Alice na niego spojrzała, ich wzrok się spotkał, wydawało mu się, że jakaś tajemnicza siła ogarnia jego ciało, nie chce przejąć kontroli, po prostu w nim była. To było przerażające.
Dziewczyna zbliżyła się do drewnianej bramki. Murek, który się przed nimi znajdował, oddzielał tę dzielnicę od gęstego lasu. Jedynym przejściem były te drzwiczki. Alice jednak nie kłopotała się ich otwieraniem, tylko przez nie przeszła. Przeniknęła przez bramę! Szósty zmysł Garetha dopiero teraz postanowił się odezwać. A co, jeżeli dziewczyna jest jakąś zjawą i ciągnie go na pewną śmierć?! Chciał się cofnąć, ale szorstkie dłonie Alice ściskały mocno jego rękę. Przyciągnęła go do siebie, mentalnie każąc mu przejść przez bramkę. Zdziwił się, kiedy tak po prostu przez nią przeniknął.
Jak?! Co się dzieje? To wydawało się chore. Po raz kolejny zapragnął uciec, lecz nie mógł. W pewnym sensie obawiał się Alice, ale nie mógł ukryć, że tamtej uliczki bał się bardziej. Kojarzyła mu się z tą dziwna istotą, która mu się śniła...
Zaraz, ale jeżeli Alice powiedziała, że się już spotkali, to czy... tamten sen wydarzył się naprawdę? Czyli ta istota istnieje?! Nie miał czasu zadać ego pytania, gdyż rozejrzał się po okolicy, która przypominała wielki budynek. Dach sięgał wysoko, całe pomieszczenie pobłyskiwało niebieskim światłem. Lampy jarzyły się na ten kolor. Na dodatek ludzi tu było od groma! To się tyczyło również drzwi. Każdą ścianę zdobił jakiś obraz. Na podłodze wyryte były jakieś symbole. Gareth obejrzał się za siebie, widząc... obraz z bramką i dzielnicą, przy której był wcześniej. To całkowicie zbiło go z tropu.
- Witamy po drugiej stronie obrazu – rzuciła Alice. Musiała zauważyć jego fascynację, pomieszaną ze zdziwieniem.
To wydawało się nierealne. Gareth sam nie był pewien, czy to jest sen, czy może to dzieje się w rzeczywistości. Choć ostatnio wyobraźnia płatała mu niezłe figle. Normalny człowiek uciekłby w tej sytuacji, lecz on chciał zostać i dowiedzieć się, jak to się dalej potoczy. Ciekawość wzięła górę.
- Czy wreszcie mi to wytłumaczysz? - zapytał, rozglądając się dookoła.
- Nie wolisz się zapytać jej? - Alice wskazała palcem jedne z licznych drzwi w tym pomieszczeniu. Obok nich stała...
- Vi! - Gareth nie mógł ukryć zdumienia. Jego koleżanka z sierocińca, znajoma ze szkoły... Czy to dlatego tak dziwnie zareagowała na imię nowej uczennicy?
- Słuchaj, - zaczęła ponownie Alice. - ja teraz muszę się udać do gabinetu pewnego kretyna, ty tam sobie pogadaj z księżniczką ile chcesz. Tylko nie wchodź w żaden obraz! Chyba się domyślasz, co się może wydarzyć?
- Księżniczką?
Kiedy obejrzał się za dziewczyną, ona już zniknęła. Przez chwilę go to zaciekawiło, lecz po pewnym czasie ruszył w kierunku Vivian. Gdy tylko stanął przed nią, ta wypuściła z ręki jakieś dokumenty. Gareth zdążył się przyjrzeć kilku z nich.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała Vi. - I co ważniejsze, jak tu wszedłeś? Przecież...
- Ucieczka demonów z Ishalgen? - jego bardziej zainteresował tytuł porozrzucanych dokumentów. Podniósł jeden z papierów, po czym zaczął go czytać. - Tu chodzi o pożar w tej wsi? Ishalgen?
- Informacja utajniona. - odparła szybko. - Odpowiadaj na moje pytania. Jak się tu znalazłeś?
- Możesz chociaż ty mi wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi? - powiedział, oglądając ściany, na których poza obrazami, znajdowały się również jakieś symbole. - Przyprowadziła mnie tu Alice.
- Phantomhive?! Szlag by ją wreszcie trafił... - wymamrotała Vivian. - Posłuchaj, Gareth, tutaj nie wolno przebywać osobom... takim jak ty. Poza tym, kto jest na tyle mądry, żeby zaufać obcej dziewczynie i dać się przyprowadzić w takie miejsce?! - wyglądała na wkurzoną, co nieco zaskoczyło Cross'a.
- Księżniczko, Crane cię woła! - z oddali oboje usłyszeli głos Alice, która zmierzała do nich z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dlaczego „księżniczko”? - zapytał Gareth, gdy tylko dziewczyna podeszła bliżej.
- Nie ważne! - odparła Vivian, wyręczając w tym Alice. - Możesz to wyjaśnić?
- To ty powinnaś się z tego tłumaczyć. Ten tu oto facet jest jednym z nas. A ty i ten poczochrany go ukryliście, prawda?
- Gareth jest człowiekiem!
I jako jedyny nic nie rozumie z tej wymiany zdań... dodał w myślach. Ale... człowiekiem? Czyli one nie są ludźmi? W takim razie czym? To jakiś żart, prawda?
- Widział Natherina - rzekła Alice. - Jak to wyjaśnisz, księżniczko? - uśmiechnęła się cynicznie. Gareth musiał przyznać, że taki wyraz twarzy jej pasował.
Obie dziewczyny zaczęły się kłócić. Według Alice, Cross był „jednym z nich” lecz Vivian uparcie trzymała się swojego zdania.
- Opisze ci go! - zawołała Phantomhive. - Jak wyglądał ten wczorajszy facet? - tutaj spojrzała na Garetha wyczekująco. Przez chwilę zaczął się zastanawiać, o co jej mogło chodzić.
- Ten z długimi nogami i rękami? - zapytał niepewnie. Wyraz twarzy Vivian był bezcenny. Dziewczyna rozszerzyła oczy i cofnęła się. Wówczas Alice uśmiechała się dumnie.

Po bardzo długiej wymianie zdań, Gareth został zaprowadzony do gabinetu nijakiego Crane'a. Musiał czekać na mężczyznę, gdyż ten podobno jest wiecznie zajęty. Mimo wszystko Alice określała go mianem kretyna...
Doprawdy, ten kretyn nie potrafi dostrzec powagi sytuacji...”Gareth westchnął. Siedział właśnie na prostym drewnianym krześle, przed biurkiem. W pokoju nie znajdowało się praktycznie nic, poza wcześniej wymienionymi meblami i półką na książki, która była zapełniona po brzegi. Cross podszedł i zabrał jeden z tomików. „101 sposobów na tortury”, już sam tytuł zrażał do czytania.
W końcu do pomieszczenia wszedł wysoki facet, ubrany w czarny płaszcz i brązowe spodnie. Na pewno miał powyżej czterdziestu lat, gdyż na czole malowały się liczne zmarszczki, a dłonie... wydawały się kościste. Mimo, że mężczyzna wyglądał na niezmiernie silną osobą z szerokimi ramionami, tylko ręce sprawiały wrażenie kościotrupa.
Gareth spoglądał na niego z nadzieją, że wreszcie pojawił się Crane.
Wówczas mężczyzna spojrzał na niego, po czym wykrzywił twarz w brzydkim grymasie.
- Jeżeli Alice poprosiła cię, żebyś przyniósł jej tę książkę, od razu mówię, nie zgadzam się – powiedział nisko, zabierając tom z rąk Garetha i odkładając go na miejsce. Po chwili zdjął płaszcz i rzucił go niedbale na krzesło obrotowe, znajdujące się za biurkiem.
- Tylko przeglądałem – usprawiedliwił się. - Crane? - zapytał chłopak. Nie zamierzał dłużej czekać, gdyż w jego głowie pojawiało się coraz więcej pytań.
- We własnej osobie – mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - Gareth, tak? Vivian wyjaśniła mi sytuację.
- Czy wyjaśni mi pan, co tu się dzieje? To jakiś chory żart, prawda?
- Nie. Ja mówię prawdę. Wszyscy inni też. No prawie, ale to nie ma większego znaczenia. Mogę teraz zadać ci pytanie, Gareth? - ton głosu Crane'a zmienił się. Nie wydawał się taki spokojny i opanowany jak wcześniej. Przeciwnie, stał się po prostu mroczny. Cross kiwnął niepewnie głową. - W porządku. Kim jesteś?
- Co to za pytanie? - Gareth zaczął się trząść. W pokoju zrobiło się nagle zimno.
- Odpowiedzieć ci na nie? - chytry uśmiech Crane'a przeraził chłopaka.
Znowu to uczucie... przytłaczające i sprawiające wrażenie, jakby było się małym, nic nie znaczącym człowiekiem.
- Runiczny – rzekł w końcu facet za biurkiem. - Skoro widziałeś Natherina, jesteś runicznym. Możesz być też demonem, elfem, albo lalkarzem, chociaż to ostatnie osobiście wykluczam. Ale Terra twierdzi, że to również prawdopodobne, a z nią nie można się kłócić.
- Co kurde?! - Gareth nie ukrywał zdziwienia, które na jego twarzy jest teraz z całą pewnością widoczne aż nadto.
- Spokojnie, nie ma się co unosić. Możesz uważać się za kogoś wyjątkowego, jak to zwykle robią w filmach, czy innych takich – Crane podszedł do półki z książkami. - Witamy wśród swoich, Gareth. 

-------------------------
Okej, można mnie ochrzaniać...
Na początku przepraszam za zaległości, ale szkoła nie daje mi spokoju, zwłaszcza dlatego, że ja mam jeszcze durną rehabilitację, czyli więcej nadrabiania! Jej... ale obiecuję, w stu procentach, że wszystko nadrobię! I do nowych czytelników też z całą pewnością wpadnę :D Tak więc wyczekujcie na mój komentarz.
Okej, pewnie ktoś tam się zastanawia, czemu rozdział 2.1... bo okazuje się, że dawniej dosyć długie strony pisałam, ogólnie rozdział 2 ma ponad kilkanaście stron zapisanych ręcznie...
A jako, że nie przywykłam do pisania aż tak długich postów (:_:) postanowiłam w ten sposób dzielić opowiadanie.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że za niedługo wszystko ogarnę ;*

piątek, 4 września 2015

Rozdział 1


Spokojny dzień, spokojna ulica. Gareth szedł wzdłuż szerokiego muru, wysokiego gdzieś tak na 2-3 metry. Wszystko wskazywało na to, że za niedługo będzie padać. Słońce ukryło się za kurtyną, jaką tworzyły mu ciemne chmury. Wiatr natomiast cicho szeptał swoją pieśń bez słów.
Nagle coś rzuciło cień na chodnik. Gareth mimo woli spojrzał w górę. Zmrużył oczy. Mimo, iż słońce było ukryte za chmurami, jego promienie mocno dawały o sobie znać, rozświetlając niebo. Postać kobiety stała na murku. Nie widział dokładnie jej twarzy, jednak falujące czarne włosy dziewczyny zwróciły jego uwagę. Miała na sobie skórzaną kurtkę oraz jeansy.
Zeskoczyła z murku z kocią zwinnością. Przyjrzał się jej uważnie, lecz nie miał na to zbyt wiele czasu. Kobieta niczym strzała pognała w zaciemniony zaułek po drugiej stronie ulicy. Jedyne, co zdążył zauważyć, to jej czarne włosy, które były podkreślane przez białe pasemko. Od razu skojarzył sobie fakty.
- Alesia?! - krzyknął za nią, lecz dziewczyna była już zdecydowanie za daleko, żeby cokolwiek usłyszeć. Bez wahania ruszył za nią. Chęć ponownego zobaczenia siostry była ogromna. Zignorował fakt, że prawdopodobnie jest już spóźniony na zajęcia. Wbiegł do zaułka i to, co zobaczył, przekraczało wszelkie normy ludzkiego wyobrażania.
Mężczyzna. Chyba. Jego skóra była blada, jak u trupa. A oczy... coś w nich było. Czerń spleciona z odcieniami błękitu. Wszystkie te kolory się przenikały, jakby walczyły o dominację. Nagle ręce i nogi mężczyzny gwałtownie się wydłużyły, a głowa wyglądała, jak przywiązana do reszty ciała wątła kula. Język równie długi, a uśmiech przerażający. Obłęd w oczach był aż nadto widoczny.
Cholera, pomyślał Gareth. Przełknął głośno ślinę, lecz to „coś” chyba wyczuło jego strach. Zaczął uciekać, lecz po chwili poczuł, jak kościste palce owijają się wokół jego kostki i ciągną do siebie, powalając go przy tym na ziemię. Szarpał się i próbował łapać czegokolwiek, choć na próżno. Bestia była za silna, mimo iż na taką nie wyglądała. Obłąkany śmiech, który brzmiał jak szczęk łańcuchów, doszedł do uszu Garetha. Przeraził się. Czuł, jak jego ciało odmawia posłuszeństwa, a tajemnicza siła ciągle go przyciąga.
Jego noga nagle opadła swobodnie na ziemię, a on znieruchomiał. Obrócił się i ujrzał rękę potwora, nadal trzymającą jego nogę. Lecz samego stwora nie było. Stał oddalony o kilkanaście metrów i siłował się z dziewczyną w skórzanej kurtce. W dłoni trzymała tajemniczy obłok czarnego dymu, upodabniający się do miecza... Strach, który odczuwał, nasilał się z każdą chwilą. Był przerażony! Czuł się, jakby ktoś robił mu w brzuchu wielką dziurę.
Dziewczyna przebiła głowę potwora, zadając jeszcze kilka innych cięć. Gareth poczuł, jak jego powieki robią się ciężkie. Nie, nie mógł teraz zemdleć. Nie wolno mu. Zjawa zniknęła, lecz przed tym zbryzgała czarną krwią kobietę.
- Alesia... - powiedział ledwo słyszalnie. Dziewczyna obróciła się w jego kierunku, po czym w jej oczach pojawił się strach i niedowierzanie. - Kto to był? Co to było? - zapytał pół przytomnie. Na jej twarzy widać było coraz to większy wyraz zdziwienia. Zaklęła, po czym szybkim krokiem podeszła do niego. Palcami namalowała w powietrzu jakieś znaki. Kiedy przecięła je dłonią, Gareth ujrzał tylko lekki błysk, po czym nastała ciemność. 


***

- Znowu nic nie pamiętam! – wyjaśnił Rhys. Gareth uśmiechnął się pocieszająco do przyjaciela. Oboje byli właśnie w drodze do szkoły, do jednego z największych liceów w całym mieście. Mieszkali na przedmieściu całego Reed Valley. Nazwa była całkiem przypadkowa, ale nikt nie zaprzeczał, że niegdyś te ziemie były bogate w trzcinę cukrową*.
- Wiesz, że Carter tym razem ci nie podaruje - zaśmiał się. Rhys był jego przyjacielem od czasów sierocińca, czyli od około dziesięciu lat. Zawsze mu się zwierzał.
Tylko kilka osób, włącznie z nimi, z ponad trzydziestu, przeżyło wielki pożar, mający miejsce pięć lat temu.
- Ale ja nigdy jej nie rozumiem! Może mi tłumaczyć chemię nawet trzydzieści razy, a ja nic nie wyłapię – oświadczył ponownie Rhys, energicznie wymachując rękami. Chwycił się za głowę i westchnął w geście rezygnacji. - Ten rok zapowiada się świetnie.
- Nie dołuj się, jest dopiero czternasty września. Masz czas – powiedział Gareth. W odróżnieniu od Rhysa, starał się szukać nadziei nawet w najgorszych sytuacjach. Czasem go denerwowało, kiedy jego przyjaciel, wieczny optymista, narzeka na przedmioty szkolne.
W tym momencie kumpel spojrzał na Garetha ze zdziwieniem.
- Piętnasty – odparł. - Mamy dziś piętnasty, stary.
- Poważnie? A, znowu tracę poczucie czasu. Nawet nie pamiętam, co było wczoraj w szkole – wzruszył ramionami. Oboje weszli już za mury szkolne.
- Bo nie było cię na pierwszych trzech lekcjach – oświadczył Rhys z przenikliwą miną. Gareth spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem, wymalowanym w oczach. Starał się przypomnieć wszystko, co wczoraj przeżył. Pustka.
- Nie mam pojęcia, co się wczoraj wydarzyło – powiedział na głos, bardziej do siebie, niż do kumpla. Rhys tylko wzruszył ramionami, lecz widać było, że się nad czymś zastanawia. Gareth spojrzał na niego.
- Nie myśl tyle, bo mózg przegrzejesz – zaśmiał się. Rhys, wyższy od niego o kilka centymetrów chłopak z wiecznie rozczochranymi brąz włosami, uderzył go lekko w ramię.
- Czasem trzeba wysilić trybiki. Tobie też by się przydało – przez dłuższy czas oboje zapomnieli o wcześniejszej rozmowie i całkowicie oddali się żartom. Jeden drugiego mógł obrażać bez przerwy, oni nigdy się na siebie nie złościli. Zawsze znajdowali wspólny temat. Nie minęło sporo czasu, a w całym korytarzu słychać było ich śmiechy.
Przyszli do szkoły o piętnaście minut wcześniej, dlatego też nie pozostawało im nic innego jak czekać pod salą. Na nieszczęście Rhysa, pierwszą lekcją była chemia. Chłopak w poszukiwaniu resztek nadziei, przeczesywał zeszyt. Miał dzisiaj odpowiadać, za wcześniejsze wybryki. Gareth mu współczuł. Podpaść takiej nauczycielce jak Carter to jak być jedną nogą w grobie. Kobieta była potwornie wymagająca.

Niedługo potem dołączyła do nich dobra znajoma, którą Gareth znał również z sierocińca. Niemal każdy jego przyjaciel przyszedł do tej szkoły. Vivian Bailey, bardzo popularna blondynka o niebieskich oczach i niemal promiennej cerze. Gareth zawsze się dziwił, jak od jednej osoby może bić takie światło i radość z życia. Vivian była jedną ze szczęściarzy, którzy nie mieli nic wspólnego z wielkim pożarem. Sierociniec spłonął, a z nim kilkoro dzieciaków. Vivian została adoptowana tydzień przed tą katastrofą przez miłą rodzinę Bailey. Była od nich starsza o rok.
- Słyszeliście nowiny? - zapytała podekscytowana. Rhys był zbyt pochłonięty wkuwaniem materiału na ostatnią chwilę, tak więc to Gareth zajął się rozmową z Vivian.
- Podobno przychodzi nowa uczennica! - powiedziała szybko, nie czekając na odpowiedź, którą zapewne znała. - Nie mogła pojawić się na rozpoczęciu, przez problemy rodzinne. Będzie w waszej klasie.
- Vi, wiesz przynajmniej, kto to? - Rhys oderwał się od lektury i zaczął zmierzać dziewczynę przenikliwym wzrokiem. Miało się wrażenie, że mówi on o czymś zupełnie innym, niż tylko pojawienie się nowej uczennicy. Gareth mocno się zdziwił. Rozbrzmiał dzwonek, po czym Vivian popędziła w kierunku swojej klasy. Rhys jęczał jeszcze chwilę, aż pojawiła się Carter.
Wszyscy znali się od dziesięciu lat. Mimo adopcji Vivian, ciągle utrzymywali kontakt. Przez długi czas opłakiwali śmierć tych, którzy nie mieli tyle szczęścia. Dla Garetha najbardziej bolesna była strata siostry – Alesii. Nie byli rodzeństwem, to prawda. Ale ona jako jedyna zajmowała się z nim, jak rodzina. Dlatego zaczął ją traktować jak siostrę. Tęsknił za nią. Teraz byłaby w wieku Vivian. Umarła jednak, mając trzynaście lat. W sierocińcu nie narzekali na niedostatek, ani na nudę.
Aż do pożaru.
Potem wszystko się pomieszało. Dzieci, które nie zdążyły zostać wydane do adopcji, zamieszkały wraz z opiekunką sierocińca i jej siostrą. Obecnie Gareth mieszkał w akademiku szkolnym, który opłaciła, z dobroci serca, jego dawna opiekunka. Sam zaczął niedawno szukać pracy, aby móc spłacić dług. Jednak dość opornie mu to szło...
Od pożaru, prawie codziennie nawiedzały go dziwne sny. Widział w nich dziewczyny podobne do Alesii, oraz jakiegoś klauna. Często myślał, nad wizytą u psychologa. Lecz nie miał czasu.
Po lekcji z panią Carter, która jakimś cudem zlitowała się nad biednym Rhysem dając mu tróję, do sali wszedł pan Brown. Był on zarówno nauczycielem matematyki, jak i ich wychowawcą. Cała klasa liczyła sobie nie więcej, nić dwudziestu jeden uczniów. A z nową, będzie już dwadzieścia dwa. Wyprostowany zapowiedział, że dzisiaj dołączy do nich nowa uczennica. Gareth jak zwykle zaczął się cicho śmiać, patrząc, jak Rhys pokazuje mu ruchem dłoni „wybuch” swojej głowy. Miało to nawiązanie do nauczyciela. Pan Brown był zwykle poważny i w ogóle nie żartował, natomiast nie ciężko doprowadzić go do wściekłości i nerwicy. Uczniowie wkurzali go, aby móc zobaczyć jego czerwoną twarz, na której widać wtedy lekkie plamy. Zawsze wtedy podnosił głos, wrzeszcząc na nich i najbardziej ich śmieszył cienki głosik belfra.
Biedny pan Brown.
Gareth zdążył zauważyć, że wstawili dodatkową ławkę, znajdującą się przed Rhysem. Jego kumpel natomiast siedział przed nim, w rzędzie pod oknem. Zapewne to było miejsce nowej.
W końcu, po długim monologu Browna, do sali weszła czarnowłosa, dość niska dziewczyna. Gareth spoglądał na nią zdziwiony. Wyglądała przepięknie. Wydawało się, że jej rysy twarzy są idealne, a czarne niczym noc włosy lśnią blaskiem miliona gwiazd. Ubrana w idealnie pasującą czarną koszulkę z nadrukiem uśmiechniętej buźki i jeansy. Przez ramię miała przewieszoną torbę. Ale nie to przykuło jego uwagę. Jej włosy, głęboko podchodzące pod czarny kolor, przecinało białe pasemko.
Jak w tym śnie!
Brown nakazał jej, aby się przedstawiła. Gereth słuchał jej uważnie.
- Alice Phantomhive. - oświadczyła krótko, dźwięcznym, a zarazem twardym głosem.
- Dobrze, panienko. Witamy. Mam również nadzieję, że do jutra to zniknie – powiedział z pogardą, chwytając w rękę pukiel jej białych włosów. Dziewczyna uśmiechnęła się cynicznie.
- Ależ oczywiście.
Rozejrzała się po sali. Kiedy wypatrzyła w tłumie uczniów Rhysa, ten wydawał się niewzruszony. Gareth spostrzegł, że jego przyjaciel był spięty. Uważnie patrzył na nową, jakby wyłapywał jakiś niepokojący szczegół.
- Ej, bo się zakochasz – szepnął Gareth, odciągając uwagę kumpla od czarnowłosej piękności. Ten roześmiał się, co sprawiło, że Brown popatrzył na nich srogo, a na jego czole zadrgała żyła. Po niedługim czasie zabrzmiał dzwonek, przez co połowa klasy rzuciła się do Alice, zasypując ją pytaniami.
- Skąd pochodzisz?
- Umówisz się ze mną?
Gareth tylko westchnął, po czym podszedł do nowej uczennicy. Cudem wyłapał szparę w tłumie osób, które ją otaczały.
- Cześć! - powiedział, machając jej ręką na powitanie. Spojrzała na niego, co go zamurowało. Jej spojrzenie mogłoby zabić, a głęboki brąz oczu wydawał się chłodny.
Oczy Alesii były błękitne...
Potrząsnął głową, wypędzając wspomnienia. Alesia umarła. Nie miał co liczyć na to, że może jeszcze jego ukochana siostra żyje. Rhys wyciągnął go z tłumu i poprowadził na korytarz, na którym czekała już Vivian.
- I co? Kto to? Jak się nazywa? - od razu z jej nigdy nie zamykających się ust wydobyły się pytania, na temat nowej uczennicy.
- Alice – odparł Rhys szybko. - Nazywa się Alice.
Mina Vi spochmurniała. Na dźwięk tego imienia spięła ramiona i przełknęła ślinę.
- Znasz ją? - zapytał Gareth. Vivian spojrzała na niego z bladym uśmiechem.
- Nie... - rzekła z wahaniem. Popatrzyła niepewnie na Rhysa, który był niewzruszony całą tą sytuacją. Czasami wydawało mu się, że jego kolega i Vi porozumiewając się jakimś szyfrem. Nie wnikał jednak, gdyż sam miał z brunetem kilka tajemnic. Na przykład tylko Gareth wiedział, że Rhys podkochuje się w Mary Amason z pierwszej klasy. Kompletnie nie umiał się z tym kryć, każda rozmowa na temat dziewczyny sprawiała, że był cały w skowronkach.

Po zakończeniu długiego dnia w szkole, Gareth skierował się w stronę akademika. Rhys musiał zostać w na dodatkowych zajęciach, a Vivian skończyła godzinę przed nim, dlatego też wracał sam. Niedługo potem usłyszał, jak ktoś stawia ciężkie kroki, tuż za nim. Co gorsze, te kroki były coraz bliżej. Przyspieszył. W głowie odbijały mu się obrazy dzisiejszego snu. Tajemniczy mężczyzna, kobieta zeskakująca z murku oraz ten strach. Bojaźń, którą odczuwał teraz, była taka sama. To go przerażało. Poczuł, jak jego serce bije nienaturalnie szybko, a z twarzy znikają kolory.
Ktoś chwycił go za rękę. Odwrócił się przestraszony, lecz ku swojemu szczęściu ujrzał tylko Alice. Alice?!
- Wracasz tędy? - wypalił niepewnie. Przez uczucie ulgi ignorował ponury wzrok dziewczyny.
- Nie – odpowiedziała spokojnie, lecz wyczuł w jej głosie nutę grozy. - Szukałam cię.
- Mnie? - zapytał z głupkowatym wyrazem twarzy.
- Nie, świętego mikołaja – przewróciła oczami. - Chodź. - chwyciła go za rękę, po czym zaczęła ciągnąć w kierunku jednego z zaułków. Gareth oprzytomniał i wyswobodził się szybko z jej uścisku. Panicznie się wystraszył. Pamiętał swój sen, w którym został zaatakowany przez nienaturalnej wielkości człowieka o długich kończynach.
- Najpierw mi powiedz, gdzie – powiedział powoli, akcentując każdy wyraz.
- Gareth Cross, o ile się nie mylę – zignorowała go kompletnie. - Idziesz ze mną.
Nie dała mu zaprotestować, machając rękami w powietrzu. Rysowała coś. Po dłuższej chwili, Gareth stracił przytomność.

*Reed – (ang.) trzcina
…..............................................................
Cześć! Jestem i ja z pierwszym rozdziałem :D Mam nadzieję, że się spodobał... boję się, że trochę mało określiłam charakter Garetha, ale to dopiero pierwszy rozdział. Jak coś, to piszcie, ewentualnie potem edytuję :) Za niedługo pojawi się zakładka "bohaterowie".
Pozdrawiam! 

środa, 2 września 2015

Prolog

~"Widzisz we mgle
Nie możesz przejść
Uwięziony pośród świata,
W którym nie da się żyć

Pochłonięty w szpo­nach grawitacji
Myślisz jak dot­knąć nieba"~

***

Znowu to samo. Ten sam sen, w którym dzieje się zawsze to samo. Każdy dźwięk wydaje się słyszalny, lecz głosy nikną. Wszyscy dookoła coś krzyczą, lecz nikt nie może ich zrozumieć. Sceneria się sypie. Skały latają w powietrzu, odrzucone przez wybuch, który ciągle się powtarza, wyrzucając następne kamienie w przestworza. Coraz to większe głazy trafiają w budynki, które są już doszczętnie zniszczone.
To miejsce zamienia się w ruinę
Niekończąca się katastrofa, która powoli zabije wszystkich.
Spojrzał w górę, starając się odzyskać ostrość w oczach. Na dłoni miał krew. Rozglądał się i wołał ją. Nie mógł usłyszeć jednak tego imienia. Ciągle tylko krzyczał. Błagał w duchu, aby nic jej się nie stało.
Kolejny wybuch. W górę wyleciała postać, której długie włosy zasłaniały całą twarz. Przez chwilę wyglądała, jakby latała. Próbował podbiec do niej, krzyczał coś. Chciał ją złapać. Jednakże tajemnicza siła odepchnęła go kilka metrów dalej. W powietrzu unosił się kolorowo ubrany mężczyzna, nawet jego włosy i kolor oczu odchodziły od normy. Śmiał się. Nie pozwoli mu do niej podejść.

Pięć lat wcześniej.

Płakał, krzyczał i wołał swoją siostrę. Ona jednak nie była z nim spokrewniona. Ale tutaj, każdy był dla niego rodziną. To był jego dom.
Ale teraz, ten dom płonął.
Ogień pożerał wszystko, co stanęło mu na drodze. Niczego nie oszczędzał. Gareth mógł tylko oglądać tę scenę. Nie był w stanie nikogo ochronić.
- Alesia! - krzyczał. W końcu, ku swej uciesze, zobaczył ją, jak stoi przed wejściem do budynku. Ogień zbliżał się do niej w zastraszającym tempie. Dziewczynka odwróciła się do niego, a na jej twarzy zagościł uśmiech.
Była gotowa na śmierć.
Gareth przeraził się, widząc ją w takim stanie. Poruszyła ustami, jakby przekazując mu wiadomość. Zrozumiał ją. Kurtyna płomieni zasłoniła jej chudą sylwetkę. To był ostatni raz, kiedy ją widział. Potem nastała ciemność. Czyjeś silne ręce chwyciły go, próbując wyciągnąć z tego miejsca. Jego domu. Jego rodziny.
W głowie echem odbiły się mu słowa, które powiedziała Alesia. Usłyszał je, nim stracił przytomność.

„Hej, Gareth. Opowiedzieć ci historię?” 

                                            *** 
Cześć! Jak już wspomniałam, wracam, a ze mną nowa historia, która rodzi się w mojej głowie już od pięciu lat...
Mam szczerą nadzieję, że się spodoba :) Prolog jest krótki, ponieważ... co więcej mogę wam w nim przekazać, jak nie krótkie informacje? To jest tylko wprowadzenie do całej serii.
Wzięłam się za nadrabianie, dlatego możecie za niedługo spodziewać się ode mnie komentarzy :)
Pozdrawiam!